Spokojnym krokiem przemierzał obszerny las, cicho i lekko stąpając po leśnej ściółce. Liście i gałązki nieco chrupotały pod kopytami, co nieco zdradzało jego obecność, ale nieprzesadnie. Spomiędzy koron drzew promienie słońca oświetlały kawałki ziemi, przez co widoczność była całkiem dobra. Po jednej stronie dróżki było pod skosem w dół, dosyć stromo, dlatego ogier trzymał się raczej drugiej części dróżki. Las, w większości iglasty, składał się z wysokich drzew, więc nie było mowy o zobaczeniu jakiegoś ptaka, prędzej można było go usłyszeć. Nie było też możliwości zjedzenia gałązki z drzewa, a zresztą kto by chciał jeść igły kłujące w język? Mezalians raczej nie. Od czasu do czasu podskubywał sobie korę poniektórych drzew, głównie jednak głowę miał utkwioną w górze, uważnie obserwującą gałęzie drzew. Na jednej z nich siedziała młoda wiewiórka, uważnie jedząca ziarenka z szyszki. Mezalians przystanął, chcąc się jej lepiej przyjrzeć, i stał tam póki nie uciekła z jego pola widzenia.