Prawdziwy patriota raków, wybrał się na spacer na wolne tereny. Chciał przede wszystkim zebrać swoje wszystkie myśli do jednego wora, dużego wora by potem wybrać jakiś konkret. Był bardzo cierpliwy w swych myślach, a nawet o stalowych nerwach. W rytm słów w jego świadomości tupały, bardzo głośno jego spore kopyta. Krety, dżdżownice, mrówki zapewne miały trzęsienie ziemi. Nie sposób było go nie zobaczyć już z daleka, gdyż był naprawdę ogromny. Chód jego był eleganancki, nie taki ot co byle jaki. Te kończyny chodziły po pałacach, ma to we krwi. Głowę więc miał wysoko, a szyję wyciągniętą po sam szyt chmur. W pewnym momencie o jego ciało otarły się maki, poczuł delikatne łaskotki. Zatrzymał się i zniżył głowę ku jednemu z nich. Czerwony mak był bardzo dorodny, co musiało świadczyć o dobrym roku, dobrych przyrostach roślin. Gleba ma się tu dobrze, więc pewnie inne rośliny też by się tutaj przyjęły. Wiedział, że ziarenka maku działają jak narkotyk, lekko otłumaniają i były by całkiem przydatne dla raków. Kwestia tego, że musiałoby pracować tu kilka osób, które by je zebrały. Takie zapasy nie zostałyby zmarnowane, oj nie. Byłaby to ich tajna broń, cicha broń. Ogier zaczął przechadzać się po łące, oglądając najczerwieńsze główki maków.